Gdy
po operacji pojawiłam się w szpitalu we Wrocławiu na kolejną
dawkę chemii personel medyczny nie krył radości. Wszyscy się
cieszyli, że widzą mnie w tak dobrej kondycji. Byłam uśmiechnięta
pomimo tego, że nogi już ze mną nie było. Zaczęłam całkiem
nowy rozdział w swoim życiu. Nie wiedziałam do końca z czym będę
musiała się zmierzyć ale byłam pełna nadziei na to, że będzie
już coraz lepiej. Ból został zażegnany a ja odżyłam.
Przyjmowanie chemii nie było już takie tragiczne, znosiłam ją o
wiele lepiej niż przed operacją. Zyskałam koloru na twarzy i
częściej zaczęłam się uśmiechać. Najśmieszniejsze było to,
że jadłam jak opętana. Po tylu miesiącach walki ze mną o to aby
zjeść kromkę chleba mój organizm sam zaczął się domagać
jedzenia. Nastąpiło to właśnie po odcięciu kończyny. Zabrano
ode mnie ognisko cierpienia i momentalnie organizm zaczął normalnie
funkcjonować. Gdy byłam w domu i nadszedł czas na niedzielny
obiad potrafiłam zjeść 3 kotlety, gdzie moja mama czy inni
domownicy zjadali po jednym. Nagle wszystko zaczęło mi smakować.
Wszystkiego chciałam próbować. Nie umiałam się
powstrzymać. To było dla mnie dziwne i niespotykane uczucie. To tak
jakby ktoś wyłączył ci guzik na kilka miesięcy potrzeby
spożywania pokarmów a potem włączył go z powrotem. Lekarze
uspokajali moją mamę i mówili, że to normalna reakcja
organizmu. Zaznaczyli, że to nawet dobrze. Zwiastowało to poprawę
zdrowia. Zachorowałam też w tym momencie gdzie organizm najbardziej
potrzebował tych wszystkich witamin, które zawarte są w
pokarmie do prawidłowego rozwoju w okresie dorastania. Niestety było
to zaburzone dlatego mój organizm zaczął wariować. Ale
cieszyłam się, że z dnia na dzień czuję się coraz lepiej.
Brałam chemię pooperacyjną po to aby mieć pewność, że nowotwór
został całkowicie usunięty z mojego organizmu. Taką chemię
bierze się dla bezpieczeństwa. Jednak to czy chemia zniszczyła
komórki nowotworowe można dowiedzieć się po przebadaniu
wyciętego ogniska choroby. Więc czekałam z niecierpliwością na
wyniki. Był pozytywny! Bo regresja utkania nowotworowego stanowiła
94,5 % to znaczyło dla mnie, że nie będę musiała brać
dodatkowej chemii. Tylko wziąć do końca tą co przepisano mi na
początku leczenia. Takie wiadomości cieszą najbardziej. Nadszedł
więc czas aby zaznajomić się z nową sytuacją. Skierowano więc
mnie do pracowni protetycznej w Warszawie. Tam miałam mieć wykonaną
protezę tymczasową czyli taką do nauki chodzenia. Przyjechałam
więc do poleconego miejsca i wzięto ze mnie pomiary aby móc
zrobić protezę. Średnio podobała mi się placówka, nie
była dość przyjazna. Po wykonaniu odlewu gipsowego na mój
kosz biodrowy mogłam udać się do domu. Teraz wystarczyło czekać
na telefon z Warszawy w sprawie wykonania mojej całkiem nowej nogi.
W między czasie wzięłam kolejną dawkę chemii. W końcu
zaproszono mnie na przymiarkę protezy. Nie wspominam jej najlepiej.
Tak nie powinien wyglądać pierwszy kontakt dziecka z protezą, z
czymś zupełnie nieznanym. Przyniesiono mi nogę do jednej z sal,
postawiono przede mną i wydano prosty komunikat "Załóż
protezę." Ja nawet nie wiedziałam jak mam to zrobić. Kosz ma
to do siebie lub inny lej, że trzeba go dobrze dopasować do ciała.
Więc jeśli coś gniecie czy uciska, trzeba to po prostu poprawić.
A tych prób poprawkowych było o wiele za dużo jak na jeden
dzień. Byłam tym zmęczona i przerażona. Jednak w końcu miałam
okazję zrobić ten pierwszy krok. Też nie wiedziałam jak mam się
zachować. To wszystko było dla mnie nowe i trudne. Doszłam do
barierek i zaczęłam próbować swoich sił. Nie szło
łatwo...Nie raz chciało mi się już płakać. Ciężko było mi tą
"maszynę" opanować. Nie miałam już siły na dalsze
przymiarki ale w końcu wszystko ustawiono jak trzeba i mogłam
wrócić do domu. Jadąc autem niechętnie przyglądałam się
nowemu nabytkowi. Ale wiedziałam, że jest mi to potrzebne do
poruszania się i funkcjonowania na co dzień. Gdy przyjechałam do
domu moja mała siostra była przerażona widząc protezę. Licząca
wtedy 7 lat dziewczynka myślała, że komuś odcięli nogę,
żebym ja mogła w niej chodzić. Niedorzeczne i śmieszne ale dla
niej był to też zupełnie nowy obraz. Zajęło jej to kilka dni
zanim przyzwyczaiła się do tej myśli, że to sztuczna noga i
będzie ze mną na co dzień. Zaczęłam więc uczyć się chodzić w
domu, najpierw po pokoju małymi kroczkami za pomocą kul, potem przy
wsparciu mamy a później starałam się chodzić już sama. W
końcu nadszedł dzień kiedy czułam się na tyle silna, że mogłam
wyjść z protezą na zewnątrz. Nie raz zanim nauczyłam się
chodzić o protezie rzucałam ją w kąt wrzeszcząc, że mam to w
"dupie". Ale za każdym razem wiedziałam, że jednak to
pozwoli wrócić mi do „normalności” i ułatwi
przemieszczanie się. Pragnęłam po prostu wrócić do tego
życia jakie było przed chorobą. Chciałam pójść do
szkoły, poznać nowych ludzi, zacząć po prostu używać tego życia
jak najlepiej się da. Wiedziałam, że będzie się różniło
ale miałam dosyć już szpitalnego świata. Chciałam żyć jak
normalna nastolatka mająca swój świat i swoje kredki. W
końcu 7 lutego 2009 roku skończyłam swoją ostatnią chemię.
Wszystko szło w dobrą stronę a ja czułam się bardzo dobrze.
Teraz pozostały mi tylko badania kontrolne, które będą
informowały mnie o tym czy nic niepokojącego dzieje się z moim
organizmem. Szóstą klasę skończyłam w domu mając
indywidualny tok nauczania. Powracałam do sił i szykowałam się do
tego aby od września móc pójść do szkoły i zacząć
normalnie żyć.
 |
pierwsze kroki |
 |
Z moją najlepszą motywatorką, czyli z mamą ;) |
|
|
|
|
 |
Wspaniały czas spędzony w Rzymie z rodziną, marzenie spełnione dzięki Fundacji MAM MARZENIE, która zorganizowała mi tygodniowy wyjazd do pięknych Włoch. |
|
 |
"najlepszy kierowca wózka" ;) |
|
|
 |
Wewnątrz koloseum |
 |
Moim marzeniem było odwiedzić grób Świętego Jana Pawła II i możliwość podziękowania za dar życia oraz pomodlenie się za te dusze, które przegrały walkę z nowotworem. A były to osoby, które znałam i z którymi się leczyłam. Przy okazji zwiedziłam kilka wspaniałych zabytków a Benedykt XVI udzielił mi błogosławieństwa. Był to wspaniały czas, który spędziłam z rodziną. Na fotografii ja wraz z kolegą, który miał również to samo marzenie. Znajdujemy się na placu Św. Piotra czekając na msze świętą, którą poprowadzi Benedykt XVI. |
|
:) Brawo, Ewka. Dobrze, że się nie poddajesz.
OdpowiedzUsuńTaka moja natura 💪😊
Usuń